15 grudnia 2015

sto sześćdziesiąty siódmy dzień trwania projektu

W trakcie lektury jednej z najciekawszych książek 2015 roku stanowiącej niesamowity zbiór najciekawszych i najbardziej soczystych polskich reportaży natknęłam się na świetnie pasujący do moich poszukiwań warunków pracy artystycznej we wsi wątek edukacji prowadzonej przez jednego z nauczycieli z Gąsek. Jest rok 1965. Czas jakby się zatrzymał...



"- Wam, mądralom z miasta, wydaje się, że bardzo łatwo jest prowadzić działalność kulturalną w terenie według waszych wzorów i pomysłów. Ale w zetknięciu z rzeczywistością wiele pięknie obmyślonych koncepcji rozlatuje się w strzępy. Ja też przed pary laty jechałem tu naszpikowany ideami pracy organizacyjnej w środowisku według najambitniejszych wzorów.

…Pokażę, co można zrobić w terenie – mówiłem sobie po drodze – stworzę prawidłową oazę kwitnącej kultury. Musi być klub dyskusyjny, w którym będą występować czołowi literaci i naukowcy. Już ja potrafię ich nakłonić do przyjazdu… Zespół artystyczny nie dorówna być może osiągnięciom „Śląska” czy „Mazowsza”, ale musi mieć oryginalny program oparty o folklor Podlasia… Wszystko to wydawało mi się osiągalne i możliwe. Nieraz przecież chwalono mnie w szkole, mówiono o mych talentach organizacyjnych. Na miejscu rzecz okazała się dużo trudniejsza. Ludzie byli bierni i obojętni, zmontowanie jakiejkolwiek imprezy tez nie było łatwe.
Chciałem na przykład sprowadzić na wieś literatów, pokazać ich ludziom, zorganizować spotkanie i dyskusję. Ale nikt nie chciał przyjechać. Po miesiącach starań udało mi się zaagitować młodego poetę.

Wyglądał istotnie poetycko. Miał długie włosy i obgryzał paznokcie. Ale poezja jego była zupełnie niezrozumiała. Bez rytmu i bez sensu. Jak pokazać takiego ludziom na wsi? Na szczęście na spotkanie przyszedł tylko jeden stary, rozkochany w książkach dziwak i babina, która trafiła tu przez pomyłkę.

To było pierwsze i ostatnie spotkanie tego typu. O zespole artystycznym też nie było mowy. Młodzież nie chciała słyszeć o ludowych tańcach i melodiach. Po prostu ignorowała wszystkie mogę propozycje i apele. Zrezygnowałem ze swoich ambitnych planów. Ograniczyłem się do odrabiania swej szkolnej pańszczyzny. Reszta mnie nie obchodziła. Aż nastąpił wstrząs. W naszej wsi popełniono zbrodnię. Jeden z chłopców zamordował na rozstajnych drogach siekiera sąsiada, sądząc, że to diabeł.

[…]

Wkrótce zrozumiałem, że stare schematy pracy kulturalnej, dawny typ działacza, każącego na siłę ubierać zespoły w stroje ludowe lub też odgrywać im naiwne jednoaktówki z patriotycznym wydźwiękiem i umoralniającym zakończeniem, trąci myszką. Młodzież marzy o motocyklach i innych osiągnięciach współczesnej techniki. Najwyższym ideałem kształtującym marzenia i tęsknoty jest życie miejskie ze wszystkimi jego atrybutami. Dziś wielki świat nie jest dla nich daleki i zamknięty. Woła do nich hałaśliwą muzyką głośników radiowych, oglądają go na ekranach kin, a coraz częściej i telewizorów, czytają w prasie…

…W tym kierunku musi iść praca kulturalno-oświatowa, jeżeli nie ma być fikcją lub zjawiskiem wyjątkowym".

Lesław Gnot, Boczne drogi, Lublin 1965, cyt za: 100/XX +50. Antologia polskiego reportażu XX wieku. Tom 3 1910-2000, red. M. Szczygieł, Warszawa 2015